2.08.2014
Wszystko, co dobre szybko się kończy… Niestety pobyt w Szczawnicy był krótki i szybko minął. Ale pogoda dopisała, przeszliśmy wszystko, co przejść mieliśmy. We wtorek, przy schodzeniu z Trzech Koron złapał nas deszcz a schodziliśmy do Kątów na spływ Dunajcem. Ale w Kątach już się wypogodził. Wrażenia ze schodzenia z gór w deszczu bezcenne. Przeszliśmy po górach ponad 12 km a ja wieczorem buciki biegowe na nóżki i tuptanie wokół Grajcarka. 7,6 km przetuptane. Potem szybkie mycie i z narzeczonym na spacer wieczorny bo się buntował, że go zostawiam i idę biegać (on nie biega). Dobrze mi się spało potem.
Na następny dzień znowu w góry, wspinaczka na Wysoką i „spacerek” po górach. Zrobione 16,5 km miejscami dość ciężkim szlakiem, który wymęczył nas tak, że odpuściłam sobie bieganie bo czułam każdy mięsień w nogach i pośladkach… Zaliczony wieczorny spacerek.
Czwartek z założenia miał być dniem lajtowym, bez wychodzenia w góry. Ale wypożyczyliśmy sobie rowerki i pojechaliśmy brzegiem Dunajca do Czerwonego Klasztoru. Z bardziej zaawansowanych wycieczek rowerowych ( typu w góry – były takie szlaki) zrezygnowaliśmy, ja cały czas czułam w nogach poprzedni dzień. Tak więc na popołudniowo – wieczornym spacerowaniu się skończyło.
W piątek poszliśmy w góry na Czerteż, Czertezik i Sokolicę. Widoki piękne, my wypoczęci więc szło się bardzo fajnie. Przeszliśmy ponad 13 km a jakoś zbyt odczuwalne to nie było. Potem ostatnie spacery po Szczawnicy, a późnym wieczorkiem „pożegnalny” truchcik wokół Grajcarka. Wolno, bo wolno, ale przetruchtane ponad 11 km.
Dziś lekko czuję w nogach ten tydzień… Nie jestem przyzwyczajona do chodzenia po górach, do tego wieczorne bieganie… Jak dla mnie to dużo. Plany zostały zrealizowane, odpuściłam tylko jedno bieganie (zaplanowane miałam 4), ale to była dobra decyzja, moje nogi i tak miały duży „wycisk”.
W Szczawnicy przechodzone 54,5 km + spacery :), przebiegnięte 22.98 km i przejechane na rowerze 23 km. Szkoda, że trzeba wracać do domu…