24.04.2016
Wczoraj chwilkę potruchtałam i miałam okazję przekonać się o tym, że tak do końca mi nie przeszło, choć gardło już nie boli. Niestety „zeszło” niżej, mam problem z oddychaniem i nawet truchtając miałam zadyszkę, a po powrocie do domu napad kaszlu…
Bałam się, że dzisiaj będzie masakra z tragedią. Ale i tak postanowiłam pojechać 🙂 I dobrze bo aż tak strasznie nie było 🙂
O 4.30 wyruszyliśmy w kierunku Warszawy. U nas delikatnie padał deszcz. Warszawa przywitała nas zimnem ale nie padało. Było już po deszczu bo podobno w nocy nieźle lało. Pokręciliśmy się, spotkałam znajomych, kolega przekazał mi mój odebrany przez niego pakiet, zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie. Po „zaliczeniu” depozytu jeszcze chwilę pokręciłam się koło stadionu ciesząc się świetną biegową atmosferą. I udałam się w kierunku stref startowych.
Rozgrzewka pod Stadionem Narodowym dodała mi energii i już nie mogłam doczekać się startu. A tu trzeba było jeszcze trochę poczekać… Dobrze, że dotarł do mnie M z kurtką. Ale nie narzekałam bo cieszyłam się, że nie padało. W końcu ruszyliśmy. Atmosfera i muzyka puszczana przez głośniki powodowały, że nogi same „leciały” do przodu. Całe szczęście dla mnie, szybko zatrzymał nas korek. Patrzę na zegarek a tu tempo 11.20… No spoko 🙂
Jak już zaczęliśmy biec normalnie to złapałam jakieś w miarę równe tempo i biegłam tak sobie spokojnie. Wybił mnie z rytmu punkt z wodą po 5 km. Do 8 km biegło mi się dobrze. Z chusteczkami w ręku i rzężącym oddechem ale spoko.
Po 8 kilometrze złapał mnie atak kaszlu i potem gorzej mi się biegło. Nie tylko gorzej mi się oddychało ale też czułam, że sił coraz mniej. Te ostatnie 2 km pokonałam więc wolniej.
Wbiegłam na metę zmęczona ale zadowolona. Wrażenia super, ukończyłam bieg w zadeklarowanym wcześniej czasie nie jest więc źle. Gdybym utrzymała wcześniejsze tempo również na ostatnich 2 kilometrach to byłoby super. Ale wczoraj obawiałam się, że będzie znacznie gorzej. Nie mam więc co narzekać, choć czasem nie ma się co chwalić 🙂
Po ogarnięciu się w miasteczku biegowym czekałam jeszcze z M przy mecie na zwycięzcę maratonu. Potem poszliśmy jeszcze na Expo, pokibicowałam koledze, który był już na ostatniej prostej do mety i poszliśmy zanieść rzeczy do samochodu. Potem poszliśmy połazić po Warszawie, kibicując wcześniej kolejnym znajomym dobiegającym do mety.
Chodząc po Warszawie zrobiłam kolejne 13 km i stwierdziłam, że jednak bolą mnie nogi 🙂 Wcześniej śmiałam się, że nareszcie nie bolą mnie nogi po bieganiu w stolicy choć na mecie byłam przed Arturem Kozłowskim i Henrykiem Szostem 🙂 (nawiązując do mojej poprzedniej wizyty w Warszawie, kiedy to biegłam maraton).
Ogólnie było fajnie, zatęskniło mi się za maratonem. Z lekką zazdrością patrzyłam na zmęczonych ale szczęśliwych maratończyków biegnących ostatni kilometr do mety. Wrócę na maratońską trasę, bez dwóch zdań 🙂 Ale nie w tym roku.
Dzisiaj przesiąkłam tą atmosferą biegowego święta na całego. Aż chce się biegać 🙂
Ps. Pierwszy kilometr pokonałam w czasie 8:12… Ach ten wspaniały korek… Patrząc na wyniki zobaczyłam, że drugą część dystansu pokonałam szybciej niż pierwszą… Ale potem przypomniałam sobie o tym korku więc moje zdziwienie minęło. Tak więc gdyby nie ten korek to czas byłby znacznie lepszy. I w końcu w miarę równo biegłam, co też często mi się nie zdarza. Za to czas z zegarka mam identyczny z oficjalnym – co do sekundy 🙂