25.09.2015
Maraton za pasem. Towarzyszą temu strach, niepewność, mnóstwo obaw… W dodatku nic mi nie wychodzi tak jak chcę… Nie biega mi się dobrze, w ogóle straciłam chęć do biegania. Nie cieszy mnie ono tak jak kiedyś… W ostatnich dniach potruchtałam trochę, nic już nie wytrenuję. Wczoraj miałam sobie zrobić ostatni trening ale zrezygnowałam bo dopadło mnie przeziębienie 🙁 Nie jest źle, tylko kicham, mam katar i troszkę gorzej czuję się wieczorem dlatego odpuściłam trening na rzecz wygrzania się w łóżku. Nie wiem czy dobrze zrobiłam, czy przerwa w bieganiu do niedzieli nie sprawi, że ciężko będzie mi się biegło bo będę sztywna i nierozruszana… Nie chciałam ryzykować gorszym zaprawieniem się. W mojej pracy jest dużo ludzi, wystarczy, że ktoś coś złapie i zaraz roznosi się po innych osobach. Robiłam co mogłam, żeby się nie zarazić ale coś mnie jednak złapało. Mam nadzieję, że do niedzieli wylezie i sobie pójdzie w siną dal nie utrudniając mi życia.
Dziś miałam pierwsze spotkanie z „wrogiem” – pojechałam do Warszawy po pakiet startowy dla siebie i klubowego kolegi. Miałam 2 godziny spaceru na stadion narodowy. Na miejscu byłam pół godziny po otwarciu biura a tu ludzi pełno, dużo już wychodzi z pakietami – trochę mnie to zaskoczyło. Pakiety odebrałam bez kolejek i problemów – kolejki były do innych biegów towarzyszących maratonowi. Pochodziłam sobie po expo ale małe było, myślałam, że będzie więcej stoisk. Można było sobie kupić różne fajne rzeczy ale pieniążków niestety brak 🙁 Pooglądałam tylko i poszłam obejrzeć sobie stadion. Oczywiście weszłam na trybuny nie tym wejściem co trzeba i zaraz przywitał mnie uśmiechnięty pan ochroniarz. Oddelegował mnie we właściwe miejsce. Posiedziałam sobie chwilę na trybunie oglądając jak przygotowywana jest murawa stadionu do niedzielnych wydarzeń. Właściwie to nie murawa bo trawę zwijali 😀
Tak sobie siedziałam, obserwowałam i w zasadzie nie towarzyszyły mi żadne uczucia – ani dobre ani złe. Zastanawiałam się jak to będzie wbiegać tu w niedzielę – wiem, że będzie fajnie ale nie czułam ani radości ani stresu myśląc o niedzieli. Zero emocji. Jakbym nie biegła, tylko przyszła popatrzeć… Nie wiem czy to dobrze czy źle ale przynajmniej choć dziś się nie stresuję.
Potem obeszłam sobie stadion, obejrzałam miejsce w którym będziemy wbiegać na stadion oraz wbieg na murawę. Tak więc metę mam już „obtrzaskaną” 🙂 Gdy wracałam, na Moście Poniatowskiego minęła mnie grupka kilku biegaczy, z których jeden mijając mnie spytał po angielsku czy będę biegła w maratonie a gdy powiedziałam, że tak zaczęli mi życzyć powodzenia 🙂 Taka miła chwila 🙂
Ja poszłam sobie jeszcze Nowym Światem na Plac Zamkowy a potem wracałam na autobus. Znowu miałam trochę do przejścia. Pojechałam w moich starych, super wygodnych butach a dorobiłam się odcisku na śródstopiu… :(:(:( Okazało się, że wkładka już się trochę zużyła – odkleiła się i kawałek się urwał i podwinął. Ale to dosłownie kawalątek bo mnie cały czas szło się wygodnie i nic nie czułam 🙁 Jak poczułam to już był bąbel 🙁 Szybko interweniowałam aby nie pogorszyć sprawy. Mam nadzieję, że w niedzielę nie będę go czuła… Tak jak pisałam wcześniej – nic nie układa się tak jak powinno 🙁
Jadę teraz do domu, jutro totalny odpoczynek – przeszłam dziś 24,5 km. Nie wiem czy to dobrze, czy nie przesadziłam, ale generalnie dużo chodzę więc nie jest to dla mnie problem i chyba nie powinno się to zemścić w niedzielę… Cały tydzień wysypiałam się, chodziłam spać o porach dla mnie wręcz dziwnych. Jutro śpię aż się obudzę. Odpoczywam, relaksuję się a w niedzielę niech się dzieje wola nieba – z nią się zawsze zgadzać trzeba. Może Matka Boska Maratońska będzie miała mnie w swojej opiece? 🙂